Jesteśmy teraz w górskiej prowincji o
nazwie Sagada, a z racji tego, że się przeziębiłem (tak
przeziębiłem się na Filipinach... ale o tym później) mam chwile
na zdanie relacji.
Zacznę od Rzymu w którym
rozpoczęliśmy nasza przygodę w piątek (02-07-2014)
Godzina 19 lądowanie w Rzymie, które
wszystkich przestraszyło bo pilot uderzył ogonem w pas lotniska.
Myśleliśmy, że tych pasażerów na ognie już nie ma, ale wszystko
się dobrze skończyło :) Po wyjściu z lotniska wsiedliśmy w busa,
który przewoził ludzi do centrum gdzie znajdywał się główny
terminal autobusowy i 300m dalej nasze mieszkanie. Tylko po pierwszym
kroku z autobusu, zaczął lać deszcz – stwierdziliśmy, że coś
mało serdecznie nas witają Włochy. Przemoczeni trafiliśmy do
mieszkania, otworzył nam z metra cięty Włoch i zainkasował po
25euro od każdego za 2 dni wynajmu pokoju z piętrowymi łózkami.
Zjedliśmy cholernie ostre spaghetti, otworzyliśmy jacka i winko i
się reszta przeniosła do pokoju a ja nawiązywałem znajomość z
naszym gospodarzem. Okazało się, że jest w połowie Egipcjaninem i
Włochem, ma świra na punkcie odżywek i wynajmuje nam wynajęte
przez siebie mieszkanie. Następnego dnia ruszyliśmy wcześnie rano
zobaczyć miasto, wsiedliśmy do metra które wyrzuciło nas w
okolicy placu św. Piotra. Bazylika robi wrażenie, masa zdobień,
figur, pięknej zieleni na wzgórzach, które ją otaczają,
wszędzie w około niej jest od groma policji i służb, których do
końca nie rozgryźliśmy.
Wycieczka zajeła nam cały dzień i
była niesamowita. Uliczki w rzymie, kawiarenki, kafejki,
architektura – powalają. Na romantyczny weekend lepiej do Rzymu
niż do paryża – serio.
W niedziele o 15 mieliśmy samolot do
Manilii przez Arabię Saudyjską, pożegnaliśmy się z Włochami i
ruszyliśmy na lotnisko międzynarodowe Fiumiccino. Po 5h
dolecieliśmy do Arabii i okazało się, że nasz samolot na Filipiny
jest opóźniony przez co spędziliśmy kolejne 5h na lotnisku. Mowie
Wam, tylko się szejkiem urodzić. Po Arabii czekał na lot do
Manilii – 9h, ale w Jumo-jetcie podróż mineła super, można się
było kimnąć troszkę. Po opuszczeniu samolotu uderzyła nas fala
gorąca i zaduchu, wszystkie rzeczy się do nas przykleiły.
Odebraliśmy bagaże i wzięliśmy taksówkę, która po godzinie
dowiozła nas na północ manili do przystanku, z którego odjeżdżał
nasz autobus do Banaue. Okazało się, że do autobusu mamy 2h więc
długo nie czekając zlokalizowaliśmy knajpke z piwem i jedzeniem.
Byliśmy dużą atrakcją dla tubylców, dzieci kolo nas tańczyły,
śmiały się, matki kazały im z nami po angielsku gadać –
niesamowicie uśmiechnięci są Filipińczycy mimo że tak mało
mają.
Podczas kupowania biletów na autobus
dziwnie zachowywałą się dziewczyna, która nam je sprzedawałą,
prosiłą żebyśmy ogladneli najpierw autobus itd. Ciagle mówiła,
że ma tylko 'Center places' a my, ze ok ok, bierzemy. Jak się
później okazało wylądowaliśmy na 9,5h podróży na srodku
autokaru między siedzeniami... ;D W autobusie klimatyzacja działała
zero-jedynkowo i nie można było jej wyłączyć bo nie było okien
w aurobusie a dzieki niej było z 10 stopni – na krotkie spodenki i
koszulke to o wiele za malo a ciuchy były wrzucone w bagazniku.
Zmarzliśmy okrutnie co zapoczątkowało moje przeziębienie. Około
4h podróży wjeżdzaliśmy ciage pod góre, staraliśmy się nie
patrzeć na przednią szybę bo tu jeżdzą jak wariaci, wyprzedzanie
autokarem na 3ciego na zakrecie gdzie nie widac jego końca to norma.
Dojechaliśmy wreszcie do Banaue około
7 rano, kolejny transport mieliśmy o 9 30 wiesz poszliśmy do
knajpki zjeść sniadanie. Restauracja była położona na zboczu
góry z której rozciągał się piekny widok na doline i wioske. Po
zjedzeniu sniadania i wypiciu kawki (za którą nas skasowali
cholernie dużo) ruszyliśmy w poszukiwaniu naszego transportu. Nim
okazał się tutejszy Jeepney (Przerobione stare amerykańskie jeepy
mercedesa na autobusy), Ania z Sebą i Piotrem wskoczyli do srodka na
ziemie bo już nie było miejsc siedzących a ja usiadłem na dachu –
podróż trwała 3 godziny. Trasa wiodła przez przepiękne doliny i
tarasy ryżowe, droga była wąska i nad przepaściami prawie bez
zabezpieczeń więc wszyscy mieli pełne portki w połączeniu z
'filipińska jazdą' i z swiadomością, że 2 dni wcześniej spadł
autobus w którym zgineło 17 turystów a ja na dachu to już w
ogóle. W gorach było chłodno a ze kierowca nie szczędził gazu to
mnie wywiało i do był gwóźdź do mojego przeziębienia. Po
dotarciu do Sabang znaleźliśmy hotelik a wlasciwie pokoje w domu
przemiłej pani i ruszyliśmy na wycieczkę. Za cel obraliśmy sobie
słynny wodospad. Oczywiście nie poszliśmy normalną drogą tylko
przedzieraliśmy się przez krzaki, błoto, pola ryżowe i
strumienie. W pewnym momencie po wyjściu ze strumienia zobaczyliśmy
na naszej drodze byka z takimi rogami jak połowa nas. Była to
jedyna droga a nie chcieliśmy ryzykować starcia z bykiem (tym
bardziej ze moja siostrzyczka wybrała się w czerwonej koszulce..)
więc udałem się do ludzi, którzy pracowali na polach ryżowych,
zapytałem chlopaka o droge do wodospadu a on wskazał tą na, której
stał byk.. mówie mu, że nie ma opcji żebyśmy przeszli przez tą
krowę z wielkimi rogami a ten, że jak coś będzie nie tak to mamy
mówić do niego 'Kssssszzzzzzzzzzzzzz' – no rozwalil nas ;DD
ruszyliśmy kawałek w jego stronę, ale rozsądek wziął góre i
znowu poszedłem do tego chlopaka. On rzucił haczke do ryżu i
powiedział, że nas zaprowadzi – zajebisty chłopak, rzucił
wszystko, żeby nas przez byczka przeprowadzić ;D udało się! Po
100m krzaków i błota doszliśmy do wodospadu w którym mogliśmy
się umyć. Z wodospadu już wracaliśmy normalną drogą przez las z
lekką wspinaczką. Na szczycie była knajpka, w której nie mogłem
sobie odmówić piwka. Kolejnym naszym punktem były trumny
zawieszone na zboczu skał (Filipinczycy tak chowaja zwloki). Znowu
błądziliśmy przez nieznane tereny, krypty itd. W koncu udalo nam
się znaleźć drogę – trzeba było przejść przez cmentarz i
zgadnijcie co stało na wejściu do cmentarza? Znowu cholerny byk !!
po 20 min wedrowki udało nam się go obejść i po przeprawie przez
cmentarz, później las znaleźliśmy trumny.
Byliśmy wykończeni podrożą, brakiem
snu i jetlagiem, więc wieczorem strzeliliśmy kilka piwek w
klimatycznej knajpce, która udekorowali turysci przyczepiając róźne
rzeczy do scian i sufitów a następnie wróciliśmy do domu.
Dzisiaj wracamy z powrotem do Manilii
żeby stamtąd poleciec do Cebu i wreszcie wylądować na rajskich
plażach.
Pozdrawiamy!!!
zdjęcia niżej :)