wtorek, 11 lutego 2014

Jesteśmy teraz w górskiej prowincji o nazwie Sagada, a z racji tego, że się przeziębiłem (tak przeziębiłem się na Filipinach... ale o tym później) mam chwile na zdanie relacji.


Zacznę od Rzymu w którym rozpoczęliśmy nasza przygodę w piątek (02-07-2014)

Godzina 19 lądowanie w Rzymie, które wszystkich przestraszyło bo pilot uderzył ogonem w pas lotniska. Myśleliśmy, że tych pasażerów na ognie już nie ma, ale wszystko się dobrze skończyło :) Po wyjściu z lotniska wsiedliśmy w busa, który przewoził ludzi do centrum gdzie znajdywał się główny terminal autobusowy i 300m dalej nasze mieszkanie. Tylko po pierwszym kroku z autobusu, zaczął lać deszcz – stwierdziliśmy, że coś mało serdecznie nas witają Włochy. Przemoczeni trafiliśmy do mieszkania, otworzył nam z metra cięty Włoch i zainkasował po 25euro od każdego za 2 dni wynajmu pokoju z piętrowymi łózkami. Zjedliśmy cholernie ostre spaghetti, otworzyliśmy jacka i winko i się reszta przeniosła do pokoju a ja nawiązywałem znajomość z naszym gospodarzem. Okazało się, że jest w połowie Egipcjaninem i Włochem, ma świra na punkcie odżywek i wynajmuje nam wynajęte przez siebie mieszkanie. Następnego dnia ruszyliśmy wcześnie rano zobaczyć miasto, wsiedliśmy do metra które wyrzuciło nas w okolicy placu św. Piotra. Bazylika robi wrażenie, masa zdobień, figur, pięknej zieleni na wzgórzach, które ją otaczają, wszędzie w około niej jest od groma policji i służb, których do końca nie rozgryźliśmy.

Wycieczka zajeła nam cały dzień i była niesamowita. Uliczki w rzymie, kawiarenki, kafejki, architektura – powalają. Na romantyczny weekend lepiej do Rzymu niż do paryża – serio.


W niedziele o 15 mieliśmy samolot do Manilii przez Arabię Saudyjską, pożegnaliśmy się z Włochami i ruszyliśmy na lotnisko międzynarodowe Fiumiccino. Po 5h dolecieliśmy do Arabii i okazało się, że nasz samolot na Filipiny jest opóźniony przez co spędziliśmy kolejne 5h na lotnisku. Mowie Wam, tylko się szejkiem urodzić. Po Arabii czekał na lot do Manilii – 9h, ale w Jumo-jetcie podróż mineła super, można się było kimnąć troszkę. Po opuszczeniu samolotu uderzyła nas fala gorąca i zaduchu, wszystkie rzeczy się do nas przykleiły. Odebraliśmy bagaże i wzięliśmy taksówkę, która po godzinie dowiozła nas na północ manili do przystanku, z którego odjeżdżał nasz autobus do Banaue. Okazało się, że do autobusu mamy 2h więc długo nie czekając zlokalizowaliśmy knajpke z piwem i jedzeniem. Byliśmy dużą atrakcją dla tubylców, dzieci kolo nas tańczyły, śmiały się, matki kazały im z nami po angielsku gadać – niesamowicie uśmiechnięci są Filipińczycy mimo że tak mało mają.

Podczas kupowania biletów na autobus dziwnie zachowywałą się dziewczyna, która nam je sprzedawałą, prosiłą żebyśmy ogladneli najpierw autobus itd. Ciagle mówiła, że ma tylko 'Center places' a my, ze ok ok, bierzemy. Jak się później okazało wylądowaliśmy na 9,5h podróży na srodku autokaru między siedzeniami... ;D W autobusie klimatyzacja działała zero-jedynkowo i nie można było jej wyłączyć bo nie było okien w aurobusie a dzieki niej było z 10 stopni – na krotkie spodenki i koszulke to o wiele za malo a ciuchy były wrzucone w bagazniku. Zmarzliśmy okrutnie co zapoczątkowało moje przeziębienie. Około 4h podróży wjeżdzaliśmy ciage pod góre, staraliśmy się nie patrzeć na przednią szybę bo tu jeżdzą jak wariaci, wyprzedzanie autokarem na 3ciego na zakrecie gdzie nie widac jego końca to norma.


Dojechaliśmy wreszcie do Banaue około 7 rano, kolejny transport mieliśmy o 9 30 wiesz poszliśmy do knajpki zjeść sniadanie. Restauracja była położona na zboczu góry z której rozciągał się piekny widok na doline i wioske. Po zjedzeniu sniadania i wypiciu kawki (za którą nas skasowali cholernie dużo) ruszyliśmy w poszukiwaniu naszego transportu. Nim okazał się tutejszy Jeepney (Przerobione stare amerykańskie jeepy mercedesa na autobusy), Ania z Sebą i Piotrem wskoczyli do srodka na ziemie bo już nie było miejsc siedzących a ja usiadłem na dachu – podróż trwała 3 godziny. Trasa wiodła przez przepiękne doliny i tarasy ryżowe, droga była wąska i nad przepaściami prawie bez zabezpieczeń więc wszyscy mieli pełne portki w połączeniu z 'filipińska jazdą' i z swiadomością, że 2 dni wcześniej spadł autobus w którym zgineło 17 turystów a ja na dachu to już w ogóle. W gorach było chłodno a ze kierowca nie szczędził gazu to mnie wywiało i do był gwóźdź do mojego przeziębienia. Po dotarciu do Sabang znaleźliśmy hotelik a wlasciwie pokoje w domu przemiłej pani i ruszyliśmy na wycieczkę. Za cel obraliśmy sobie słynny wodospad. Oczywiście nie poszliśmy normalną drogą tylko przedzieraliśmy się przez krzaki, błoto, pola ryżowe i strumienie. W pewnym momencie po wyjściu ze strumienia zobaczyliśmy na naszej drodze byka z takimi rogami jak połowa nas. Była to jedyna droga a nie chcieliśmy ryzykować starcia z bykiem (tym bardziej ze moja siostrzyczka wybrała się w czerwonej koszulce..) więc udałem się do ludzi, którzy pracowali na polach ryżowych, zapytałem chlopaka o droge do wodospadu a on wskazał tą na, której stał byk.. mówie mu, że nie ma opcji żebyśmy przeszli przez tą krowę z wielkimi rogami a ten, że jak coś będzie nie tak to mamy mówić do niego 'Kssssszzzzzzzzzzzzzz' – no rozwalil nas ;DD ruszyliśmy kawałek w jego stronę, ale rozsądek wziął góre i znowu poszedłem do tego chlopaka. On rzucił haczke do ryżu i powiedział, że nas zaprowadzi – zajebisty chłopak, rzucił wszystko, żeby nas przez byczka przeprowadzić ;D udało się! Po 100m krzaków i błota doszliśmy do wodospadu w którym mogliśmy się umyć. Z wodospadu już wracaliśmy normalną drogą przez las z lekką wspinaczką. Na szczycie była knajpka, w której nie mogłem sobie odmówić piwka. Kolejnym naszym punktem były trumny zawieszone na zboczu skał (Filipinczycy tak chowaja zwloki). Znowu błądziliśmy przez nieznane tereny, krypty itd. W koncu udalo nam się znaleźć drogę – trzeba było przejść przez cmentarz i zgadnijcie co stało na wejściu do cmentarza? Znowu cholerny byk !! po 20 min wedrowki udało nam się go obejść i po przeprawie przez cmentarz, później las znaleźliśmy trumny.

Byliśmy wykończeni podrożą, brakiem snu i jetlagiem, więc wieczorem strzeliliśmy kilka piwek w klimatycznej knajpce, która udekorowali turysci przyczepiając róźne rzeczy do scian i sufitów a następnie wróciliśmy do domu.


Dzisiaj wracamy z powrotem do Manilii żeby stamtąd poleciec do Cebu i wreszcie wylądować na rajskich plażach.


Pozdrawiamy!!!

zdjęcia niżej :)




















czwartek, 6 lutego 2014

Flipiny 2014








Na szybko pierwszy wpis żeby zacząć, bo plecak jeszcze w rozsypce... a jutro wyjazd i miliard spraw na głowie.

Blog powstał żebyśmy mogli informować bliskich o naszych poczynaniach i że w ogóle żyjemy.


Szybki plan podróży - Wrocław -> Rzym -> Arabia Saudyjska -> Manila

Wylatujemy 02.07 i wracamy 03.03, więcej info napiszę z Rzymu jak będzie moment.




ja chcę na plażeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!



Pozdr
Artur